Paweł Jach (Maciek biega) o WPI:
” Wróciliśmy po trzech latach nieobecności by zderzyć się z trasą górskiego półmaratonu. Nie było łatwo: zmieniliśmy kategorię… wagową – pchać Maćka pod górę, coraz trudniej I jakoś tak od początku „nie żarło” Na podbiegach nie mogłem rozprostować dłoni – łapały mnie kurcze. Gdy przy „Stanisławie” Maciek zasugerował, że jest głodny, ochoczo zatrzymałem się na długi popas. Naprawdę odpocząłem
Ogromne podziękowania za doping na trasie!!! Fantastyczne spotkania z przyjaciółmi z biegowych tras, z Martyna Bizdra, Aga Łaba, Marcin Jędrzejewski… Dziękuję Organizatorom TS Regle za zgodę na start na tej niełatwej trasie.
A popołudnie spędziliśmy w Wolimierzu na festiwalu teatralnym Stacja Wolimierz – pozytywnie kolorowym i energetycznym miejscu. Znów w gronie przyjaciół „.
Jacek Sobas o WPI:
„Kiedy nie potrafisz odpoczywać, to cierpisz…”
Wielka Pętla Izerska! W ubiegłym roku zająłem tam 4-te miejsce z czasem 1:16:48, przede mną przybiegli Siergiej Rybak z Ukrainy, Adam Draczyński oraz sąsiad z Psiego Pola, Grzesiek Gronostaj. W tym roku spodziewałem się, że będzie ciężej, bo forma słabsza, treningu jakościowego było mało oraz 2 tygodnie wcześniej startowałem w Wejherowie na 47 km! Od tygodnia wziąłem się za trening i nawet 2 akcenty zaliczyłem! W sobotę 10 km w 35:51 oraz we wtorek 6 km progow0 w 20:23. Ten drugi trening bardzo mnie dojechał, widziałem po nim, że forma daleko…
Rano pobudka bardzo późno, bo start dopiero o 11:15. Na śniadanie ciemna bułka z serkiem kozim, kromka pieczywa MACA oraz żel Dashrade. Do tego woda i kawka!
10:30 ruszamy na rozgrzewkę, jest mega gorąco. Żałuję, że nie zabrałem butelki wody. Po 2 km truchtu, gimnastyce i 3 przebieżkach ustawiam się na starcie. Tam jeszcze buziak i krzyżyk na czole i każdy musi walczyć o swoje.
START…
Od razu ucieka Draku, ja biegnę drugi i spokojnie czekam na rywali. Zaraz pojawia się obok Grzesiek i jeszcze Jacek. Nie kojarzę człowieka. Ale widać że ma ochotę na mocny początek.
Spokojnie lecimy asfaltem do góry, potem w kierunku chatki robaczka, aż wreszcie wbijamy się na drogę leśną. Nadal we trzech mocno pracując. Na zbiegu w kierunku huty odskakuje od rywali, po prostu puszczam nogi i zbiegam bez hamowania. Dobiegam na asfaltową drogę i w mgnieniu oka jest przy mnie sąsiad z osiedla. Taka sama sytuacja miała rok temu. Tyle z w tym roku po 5 km zacząłem już opadać z sił. Nagle Grzesiek zaczyna mi odskakiwać i momentalnie moja strata rośnie, 30, 50 , 80 metrów… Pierwszy punkt z wodą, chwytam dwa kubeczki, z jednego pije a z drugi idzie na głowę. Jest duży kryzys… Noga po prostu nie idzie… Mijam tablicę oznaczającą 7 km i zaczyna myśleć o zejściu z trasy… Ale przecież miałem zaliczyć ten puchar Szklarskiej w półmaratonach! Biegnij wolniej ale biegnij, mówię do siebie w myślach. Dobiegam do Jakuszyc, zerkam gdzie jest 4-ty zawodnik, jest jakieś 100 m za mną. Mijam punkt pomiarowy na 8,8 km w 33:31. 5 sekund wolniej, niż przed rokiem, ale rok temu czułem się dobrze a teraz jest bomba. Zaczyna się 5 km asfaltowy podbieg na kopalnie Stanisław. Biegnie mi się bardzo ciężko, na mocniejszych odcinkach słyszę rywala za sobą. Mam wrażenie, że zaraz mnie dogoni. Ale na wypłaszczeniach mu odskakuje. Biegnę cały czas z głową w dół i z grymasem na twarzy. Patrzę przed siebie, ale Grześka już nie widać, uciekł mi już bardzo daleko. Za to pojawiają się wyśmigane sylwetki naszych najlepszych maratończyków. Arek Gardzielewski, Henryk Szosy oraz Mariusz Giżyński dopingują! Za moment mijam kolejnego – Artura Kozłowskiego!
Taki doping to rozumiem! Takich mocarzy! Na chwilę zapominam jak mi ciężko… Myślę tylko „dobiec do kopalni a potem już tylko w dół”, „w dół dam radę”!
Słyszę wciąż, że rywal się zbliża… Wreszcie upragniona kopalnia!!!
Łyk wody i ruszam w dół! Chcę jak najszybciej zwiększyć swoją przewagę nad rywalem. W dół nogi same lecą, jest trochę kamieni, ale to w niczym nie przeszkadza. Po 2 km obracam się i widzę, że moja przewaga rośnie w oczach! Jest dobrze! Dowiozę to pudło!
Na 18 km jestem już bardzo spokojny, ciało odżyło a za sobą widzę? W zasadzie nikogo nie widzę! Mam przynajmniej 300 metrów przewagi! Już nic się nie może stać. Na 20 km ktoś kibicuje i krzyczy „dobrze wyglądasz, ten przed Tobą dużo gorzej, ale już jest za późno”. W zasadzie jego słowa wyzwoliły „hamulec ręczny”, nagle wiedząc, że nic już nie zmienię mocno zwolniłem i już spokojnie chciałem dotrzeć do mety. Na spokojnie docieram na ostatnią prostą, która jest na stadionie! Mijam kibicujący szpaler ludzi! W tym „Prezesa, Karolinę i ich małą pociechę”. Jestem na mecie z czasem 1:18:31! Gorzej niż przed rokiem, ale miejsce oczko wyżej!
Gratuluję chłopakom, Draku po czterech drugich miejscach wreszcie wygrał! A Grzesiek potwierdził wyższość nade mną w naszym osiedlowym Iten.
Bieg dał mi mocno po dupie… Do wieczora strasznie bolało mnie lewe kolano. Pod sam koniec dnia już przy każdym ruchu nogi. Kochane zbiegi…. Na drugi dzień zero zmęczenia i 30,5 km po Izerach wpadło! A kolano? Nic nie bolało…